Niechęć Polaków do oszczędzania to skutek głównie uwarunkowań historycznych, niedojrzałości rynku finansowego oraz ingerencji polityki. Jeśli jednak nie chcemy mieć poważnych kłopotów w przyszłości, musimy tę niechęć przełamać, a tym samym pomóc zmienić cały rynek.
Polacy od wielu lat wydają więcej niż oszczędzają. Z danych OECD wynika, że w latach 2011 – 2016 stopa oszczędności w Polsce była ujemna, dopiero w 2017 r. odłożyliśmy niewiele, bo 0,11 proc. dochodu do dyspozycji. 39 proc. badanych w ogóle nie oszczędza na emeryturę. Więcej niż co trzeci przeznacza na ten cel maksymalnie 10 proc. miesięcznych dochodów. Jesteśmy daleko w tyle nie tylko za znacznie zamożniejszymi Niemcami, ale i np. Czechami. Jaka jest tego przyczyna?
Na pewno duża jest rola uwarunkowań historycznych i kulturowych. W Polsce przez lata oszczędzanie było nieopłacalne, a wręcz ryzykowne. Wpierw z powodu ciągłych wojen, później komunizmu. Nasza „antyoszczędnościowa” mentalność wynika również z chłopskiego pochodzenia. Kultura oszczędzania jest typowa dla zurbanizowanych, miejskich społeczeństw, do których należeli mieszkańcy Europy Zachodniej, ale również Czesi. Mieszczan, burżuazję stać było na odkładanie gotówki oraz inwestycje, a także mieli oni narzędzia to umożliwiające. Społeczeństwa chłopskie nie miały zasobów pieniężnych, które można było odkładać na przyszłość, żyliśmy od plonów do plonów.
To ma aż tak duże znaczenie dziś?
Tak, ponieważ czasy wolnej Polski również nie sprzyjały oszczędzaniu, a tym bardziej inwestowaniu odłożonych pieniędzy. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z niestabilnością decyzji politycznych, czego dowodem jest choćby likwidacja OFE, z drugiej strony w kapitalizmie pojawili się oszuści tworzący piramidy finansowe, co spowodowało, że – bez względu na interpretację funkcjonowania OFE - utraciliśmy zaufanie zarówno do instytucji publicznych, które miały zachęcać do odkładania pieniędzy, jak i do firm prywatnych. Trudno się też dziwić Polakom, że nie ufają instytucjom związanym z oszczędzaniem, skoro nawet te działające zgodnie z prawem stosowały, i wciąż stosują w umowach zapisy, które są nieprzejrzyste, niedostosowane do wiedzy przeciętego Polaka. Generalnie nie powinno się podpisywać umów, których nie rozumiemy. Jednocześnie tzw. indeks zamglenia (fog index), który mówi jaki jest stopień skomplikowania umowy, w przypadku umów stosowanych u nas przez instytucje finansowe, jest bardzo wysoki. Często, i słusznie, zniechęca to do ich zawierania, a tym samym do korzystania z istniejących instrumentów służących lokowaniu oszczędności. Tymczasem bez większego popytu na te instrumenty, rynek nie ma szans się rozwinąć. Kluczowe jest jednak to, że nie mamy jako społeczeństwo świadomości, że oszczędzanie oraz pomnażanie oszczędności jest niezbędne do zapewnienia sobie bytu w przyszłości.
Skąd taka niska świadomość Polaków?
Stopa oszczędzania w Polsce jest bardzo niska, ponieważ mamy bardzo silnie zakorzenioną kulturę wydawania tego, co zarabiamy, bez względu nawet na wysokość zarobków. Społeczeństwa Europy Zachodniej są bogate od pokoleń i mają zakumulowane środki pozwalające na długotrwałe generowanie dobrobytu nawet w trudnych czasach. W przeciwieństwie do nich my wciąż nie nasyciliśmy się konsumpcją, mamy potrzebę chwalenia się większym i droższym samochodem niż jest nam naprawdę potrzebny czy korzystania z rozrywek, do których kiedyś nie mieliśmy dostępu, to normalne. Jesteśmy dopiero na ścieżce bogacenia się, nie odziedziczyliśmy dobrobytu po pokoleniach rodziców i dziadków. Trzeba dwóch, trzech pokoleń funkcjonujących w stabilnych i przejrzystych warunkach politycznych, instytucjonalnych oraz gospodarczych, aby wykreować kulturę trwałości i zaufania, pozwalającą na kumulowanie oszczędności. Ta niestabilność i brak skłonności do oszczędzania oraz pomnażania oszczędności jest też powodem relatywnie słabego rozwoju rynku finansowego w Polsce. Innymi słowy - podaż instrumentów finansowych jest bardzo mała. Trudno się więc dziwić, że poziom oszczędności jest niski. Poza tym wciąż wiele osób uważa, że za mało zarabia żeby oszczędzać, co jest tylko w części prawdą. Większa skłonność Polaków do oszczędzania oraz inwestowania oszczędności, zamiast trzymania ich pod dywanem, z pewnością by ten rynek pomogła rozwinąć.
Jak zatem Polacy powinni myśleć o oszczędzaniu na emeryturę?
Oszczędzanie polega na ograniczeniu bieżącej konsumpcji po to, by móc ją zwiększyć w przyszłości. Jednak samo oszczędzanie nie jest jedynym działaniem mogącym to zapewnić. Warto myśleć przede wszystkim o wyprzedzającym dbaniu o własną zatrudnialność w przyszłości, włączając wiek, który wydaje nam się emerytalnym. Najlepsze, co można zrobić to inwestować w swoją całożyciową edukację, elastyczne kwalifikacje, zdrowie. To umożliwi nam dłuższe uzyskiwanie bieżącego dochodu, który jest najlepszym zabezpieczeniem. Jeśli nie chcemy lub nie umiemy lub nie mamy możliwości by tak działać, to musimy oszczędzać bardzo dużo, a to znaczy -bardzo ograniczyć swoją bieżącą konsumpcję. Problem w tym, że Polacy nie mają świadomości, że przejście na emeryturę wcześnie, czyli w minimalnym wieku umożliwiającym to może dla nich oznaczać znaczne pogorszenie sytuacji materialnej. Dotyczy to w szczególności osób mało odkładających w powszechnym systemie emerytalnym.
Co można zatem zrobić, aby temu zapobiec?
Uświadomić im, że z powodu zmian demograficznych powszechny system nie będzie finansował konsumpcji emerytów na poziomie takim jak w przeszłości. To jest i będzie niemożliwe. Pozostaje więc dodatkowe oszczędzanie lub dłuższa aktywność zawodowa. Żeby zwiększyć poziom dodatkowego oszczędzania konieczna jest z jednej strony edukacja publiczna w zakresie oszczędzania oraz uproszczenie umów z instytucjami finansowymi, a z drugiej sprzyjanie podaży instrumentów umożliwiających oszczędzanie. Potrzebne jest także wieloletnie, stabilne i przejrzyste działanie rynków finansowych. Polacy, mając większą wiedzę o oszczędzaniu oraz większe zaufanie do tego, co oferują instytucje finansowe, byliby bardziej skłonni do pomniejszania bieżącej konsumpcji i powierzania im do zarządzania uzyskanych w ten sposób środków zamiast liczyć na to, że na starość „państwo” i tak jakoś będzie musiało wszystkich utrzymać. Przecież jedyne, co mogą zrobić rządzący, to zwiększyć w tym celu i tak wysokie obciążenie pokolenia pracującego lub niedofinansować i tak niedofinansowaną edukację, czy ochronę zdrowia.
Rozmowa z prof. Markiem Górą, ekonomistą specjalizującym się w ekonomii pracy i systemach emerytalnych, wykładowcą akademickim związanym ze Szkołą Główną Handlową. Autorem analiz z zakresu polskiego rynku pracy oraz ekonomii emerytalnej.